Polacy w Turkmenistanie
Dziś Polonia w Turkmenistanie składa się z 5 tysięcy osób, głownie z mieszkańców miast. Największe skupiska są w Aszchabadzie, Mary, Czardżou, Taszauzie, Krasnowodsku, Niebit-Dagie (nowe nazwy: Aszgabat, Mary, Turkmenabat, Daszchoguz, Balkanabad). Niewielka cześć mieszka w małych miasteczkach: Tedżen, Kizył-Arwat (Serdar), Iołotań, Kuszka (Serhetabat) i innych. Znikoma część żyje na wsi.
Można bez wątpliwości powiedzieć, że Polacy są bardzo wykwalifikowaną grupą narodową, większość ma wykształcenie wyższe. Są to ekonomiści, nauczyciele, aktorzy, profesorowie, inżynierowie, lekarze, prawnicy. Niestety dzisiaj prawie nikt nie wykonuje takiej pracy, bo polityka narodowa polega na tym, że wszyscy, nawet nie poważny stanowiska, muszą obejmować sami Turkmeni. Dobrze, że Polacy mają dodatkowe możliwości i mogą znaleźć sobie inne miejsca pracy, nie tak atrakcyjne, ale dające chleb codzienny. Co prawda nie wszyscy mogą sobie poradzić, bo bezrobocie jest wielkie.
Członkami Centrum „Polonia Turkmeńska” są i Polacy i osoby polskiego pochodzenia. Osoby starsze straciły polską narodowość z różnych przyczyn. Część w wyniku przymusowego wpisania innej narodowości w świadectwa urodzenia, które wydawała władza radziecka. Niektórzy w czasach wojny byli w sierocińcach, a tam im dano nowe imiona i nazwiska, chociaż oni pamiętali swoje prawdziwe imiona i narodowość. Są też tacy, którzy byli w łagrach i po wyjściu zostali zapisani jako Rosjanie lub Ukraińcy. Spora część pochodzi z małżeństw mieszanych. W czasach radzieckich tu, w Azji, prowadzona była polityka rusyfikacji i w przypadku możliwości wyboru narodowości „radzono”, by wybierać narodowość rosyjską. I nareszcie są też tacy, którzy wybrali narodowość rosyjską pod wpływem propagandy, która od dzieciństwa wpływała na ich umysły, która twierdziła, że Rosja to starszy brat innych republik, że naród rosyjski jest wielki, a język rosyjski jest najbogatszy na świecie.
Były także obawy o przyszłość. Pracę pewnego poziomu można było dostać tylko za zgodą partii, a tam narodowość była niezwykle ważna. Dzieci tych osób, dziś już same dorosły i zachowały poczucie polskości, chciałby wrócić do swojej narodowości, ale trudno im to zrobić w związku z tym, że władze tego nadal nie akceptują.
Początek (1989-1993).
Idea odbudowy życia polonijnego w ramach zorganizowanego skupiska Polaków i osób polskiego pochodzenia w Turkmenistanie powstała w 1989 r., gdy wolność działań i zebrań w ZSRR była na najwyższym poziomie. Co prawda w różnych regionach stopień wolności był tez różny.
Mimo to, że sama idea organizacji polonijnej fruwała w powietrzu, konkretnych kroków do tej pory nie zrobiono, ponieważ nie mieliśmy doświadczenia w sprawach podobnego rodzaju. Przypadkiem w maju 1989 r. do Aszchabadu przyjechała pani Aniela Jurkowska, działacz polonijny z Kijowa. To właśnie jej jesteśmy wdzięczny za pierwsze posunięcia w kierunku budowy Centrum. Pani Jurkowska opowiadała o działalności polonijnej w Kijowie i zaproponowała panu Walentynowi Tyszkiewiczowi wyjazd do Polski w celu uświadomienia polskich realiów, ustalenia pierwszych kontaktów i znajomości. Wyjazd był sprawą skomplikowaną, ponieważ wymiany walut nie było, a taka akcja potrzebowała pewnych środków w walucie. Więc pan Tyszkiewicz kupił wiele różnych pojedynczych rzeczy do sprzedania (trzeba było uważać na celników, które nie pozwalali wywozić więcej niż jednej rzeczy danego rodzaju).
W listopadzie 1989 r. razem z panią Jurkowską wyruszyli z Kijowa w podroż do Polski. Pierwszym przestankiem w Warszawie był Stadion Dziesięciolecia. Trzeba było sprzedać towar, żeby uzyskać środki na transport i dalsze życie. Uderzyła w oczy obfitość towarów na targu, zdziwiło, że artykułów spożywczych wystawiono bez miary. Pewny rzeczy w ogóle nie były znane - czy to do jedzenia, czy do czegoś innego?
Udało się coś sprzedać, dostać pieniądze, po czym wyjechali do Puław, i stąd do Klementowic – bo tam mieszkali znajomy pani Anieli. W następnym dniu pojechali dalej – do Kurowa. Jak się okazało Kurów został na wiele lat bazą dla podróżujących z Turkmenistanu. Państwo Anna i Marian Żaba zrobili dla nas więcej niż można było oczekiwać, udostępnili swoje mieszkanie, wprowadzali w codziennie życie polskiego społeczeństwa.
Nieco później poznaliśmy pan Romana Paprockiego z żoną Elą, którzy i do dziś są naszymi kolegami. Na razie już nie przyjeżdżamy do nich jako do punktu zamieszkania, tylko odwiedzamy jako przyjaciół, ale dziesięć lat temu tylko w Kurowie dało się znaleźć nocleg. Nie była to lokalizacja wygodna z punktu widzenia odległości od Warszawy, bo wychodziło się z samego rana, a powrót był późnym wieczorem. To był kawał drogi, ale za to była pewność, że ktoś pilnował, żeby gości nie robili pomyłek, żeby nie stało im się nic złego. Pierwszy wyjazd do Polski byli bardzo krótki – 4-5 dni. Nie wolno było przeszkadzać naszym przyjaciołom, nie było też wystarczające środków na dłuższe samodzielne życie.
Regularna praca polonijna rozpoczęła się od listopada 1990 roku. Uczestniczyła w niej mała grupka Polaków, niemniej właśnie ta data liczy się jako data powstania naszej organizacji. Poprzednie działania były związane z rozpoznaniem sytuacji w Polsce (bo w mediach o Polsce nie było w ogóle informacji lub były przekłamane) ustalenie kontaktów, wyszukiwanie Polaków w Turkmenistanie. Z czasem ukształtowało się koło znajomych w Polsce. Rozeznaliśmy się w sytuacji, w środkach transportu, też w sensie geograficznym już trochę orientowaliśmy się. Było już pewne doświadczenie i można było prowadzić kolejny kroki. Wiele dała wymiana informacji, która miała już Polonia ukraińska – sprawy organizacyjne, wyjazd dzieci na wakacje, na festiwale, olimpiady, organizacja życia polonijnego, szkoły j. polskiego. Ułożyło się w głowach pojęcie o samej działalności polonijnej. To wszystko dało możliwość rozpoczęcia działań na terenie Turkmenistanu.
W odróżnieniu od Polski i europejskiej części ZSRR w Turkmenistanie naród nie miał poczucia wolności. Oto przykład tego jak wszyscy byli wystraszeni: pan Tyszkiewicz kupił w Polsce czapkę niezwykłego wyglądu, nawet nie konfederatkę, a po prostu okrągłą czapeczkę. Znajomy w Aszchabadzie powiedzieli, że nie wolno tego nosić, że można za to trafić do więzienia! Nie było takie dziwne zachowanie, bo ogólny stan opinii społecznej był wiadomy. Spowodowało to jedynie poczucie smutku i żalu do ludzi, którzy nawet w takich drobiazgowych sprawach bali się. Taka mentalność była (i jest) skutkiem braku informacji, przykładu innego zachowania, braku pewności i wiedzy, że człowiek ma swoje ludzkie prawa. Z drugiej strony obawy byli uzasadnione, bo służby specjalne działały ostro, władza wtrącała się we wszystkie dziedziny ludzkiego życia. Często ludzie byli surowo karani za, wydawałoby się, zupełnie niewinny rzeczy.
Zrzeszenie Polaków w takiej sytuacji w grono było sprawą niezmiernie trudną. Próbowaliśmy szukać Polaków za pomocą rozmów telefonicznych. Nie za bardzo się to udało. Niektórzy byli zainteresowani, byli też i tacy, który odpowiadali za pomocą nienormatywnej leksyki. W każdym razie kilkanaście osób zgłosili się do uczestniczenia w organizacji koła polonijnego.
We wrześniu 1991 r. udało się wywieźć do Polski pięcioosobową grupę – też w celu bezpośredniego rozpoznania życia w Polsce, ustalenia kontaktów z ziemią ojców i dziadów.To byli pan Walenty Tyszkiewicz i trzech mężczyzn polskiego pochodzenia: pan Juri Fomin, pan Włodzimierz Il’inow, pan Sergej Siłantiew, pan Wasilij Pychteew. Wybór wyjeżdżających w znaczynym stopniu zależał od możliwości finansowych i sprawności fizycznej, bo podróż była trudna i niebezpieczna: Aszchabad-Moskwa samolotem, dalej do Warszawy pociągiem. Trzeba było wyjeżdżać właśnie do Moskwy, dlatego że Turkmenistan w owym czasie podlegał pod okręg konsularny moskiewski, i w Konsulacie RP trzeba było załatwić wizy. Żeby wyjechać do Moskwy trzeba było tygodniami chodzić do kolejki za biletami – każdy miał swój numer w kolejce, i nie daj Boże jeśli ktoś nie przyszedł chociaż jeden raz – bez litości był wykreślany ze spisów. Druga kolejka była w banku – na wymianę waluty, ale wymienić walutę było można tylko w przypadku posiadania wizy wyjazdowej. A żeby dostać wizę wyjazdową trzeba było wystać kilka dni w kolejce za wizami, a po kolejce czekać na decyzję miesiąc.
W związku z tym, że walutę można było dostać tylko w razie wyjazdu, a czarny kurs dolara był wiele wyższy od państwowego, tysięcy ludzi rzucili się w kolejki. Celem było dostać dolary, bilety później można było wyrzucić. (Też nie prosto, bo samo wydanie dolarów prowadziło się na lotnisku, już przed wylotem). Samoloty wylatywały prawie puste, a kupić biletów nie było żadnej możliwości.
Po przyjeździe do Moskwy trzeba było uważać na gangi, które już na lotnisku wypatrywali podróżujących z dużymi walizkami. Trzeba było też znaleźć miejsce zamieszkania, i znów szukać biletów, teraz do Warszawy. W Moskwie chociaż nie było tak trudno z biletami, ale też nie można było ich kupić od razu. W pociągu grasowały gangi kolejowe, trzeba było pilnować nie tylko bagażu, ale nawet uważać na swoje życie. Na przejściu granicznym celnicy i strażnicy graniczni brali łapówki – normalny człowiek nie może nawet przedstawić tych sposobów, którymi wymagano łapówek.
Wycieczka ta była rzeczą niezbędną, ponieważ w kole polonijnym pojawiały się różne opinie w stosunku do związków z Polską: od nadmiernie entuzjastycznych do zupełnie pesymistycznych. Minione lata życia w ZSRR, wychowanie komunistyczne wpływało na umysł, nawet na podświadomość. Na przykład pan Il’inow mówił: „Historycznie ułożyło się tak, że jesteśmy mieszkańcami Turkmenistanu, więc musimy tu układać swoje życie. Nawet czasowo nie chce wyjeżdżać do Polski, żeby nie zmienić zdania”. Zmusiła go do wyjazdu żona – pani Mila. Ktoś żartując powiedział: „Jakby ty nie został się w Polsce na zawsze. Odparł: „ Nawet na czworakach, ale wyjdę stąd.” Po przyjeździe do Warszawy, jeszcze na Dworcu Centralnym powiedział: „Może naprawdę tu zostać się na stale?”. Przysłowie mówi: lepiej jeden raz popatrzeć, niż sto razy usłyszeć. Nie udało się mu pozostać na stale, nawet nie próbował, ale zaproponowano mu tymczasową pracę i zgodził się na nią, i pozostał w Polsce przez miesiąc. Grupa była w Polsce tydzień. I znów Warszawa, Puławy, Kurów, Lublin, Warszawa.
Wszyscy byli zachwyceni. Krajobraz Polski, zieleń, piękny domy, czyste powietrze, przede wszystkim ludzie: życzliwi i dobrzy.
Istnieje opinia, że Polacy mieszkający na obczyźnie wymyślają sobie wyidealizowany obraz Polski. W pewnym sensie tak jest – kraj marzeń, wspominany nostalgicznie przez dziadów i rodziców z czasem oczywiście zostaje jakby krajem bajecznym. Ale w porównaniu z warunkami, w których żyjemy, rzeczywistość w Polsce nie za bardzo różni się od bajki. Zauważyliśmy, że są problemy, że też jest trudno, ale to był inny stopień problemów. Głównie, że u Polaków – obywateli polskich była i jest przyszłość, było czego oczekiwać. Niestety u Polaków z Turkmenistanu takiej przyszłości nie było i niema.
Najbardziej wpływało na wędrowców poczucie przynależności do tej całej masy ludzi, którzy byli wokoło, bo to byli Polacy, wolny Polacy, co od razu rzucało się w oczy. Pierwsze porównania stanu wolności były zrobione jeszcze na granicy. Zachowanie straży granicznej i celników z radzieckiej strony było chamskie, komendy jako do więźniów: wstać, wychodzić, pokazać wszystkie walizki; co to jest?; po co to panu? Przeszukiwania nawet w majtkach. Z polskiej strony: proszę pana; czy pan pozwoli; dzień dobry; szczęśliwej podróży...
Po powrocie grupy do Turkmenistanu pani Mila nie mogla uwierzyć w to, że pan Włodzimierz nie przyjechał, myślała, że to żarty. Upewniła się dopiero, kiedy przekazali jej prezenty i list od męża. Po miesiącu pan Włodzimierz wrócił, ale ponieważ wyjechał na tydzień, a wrócił się po miesiącu, musiał usprawiedliwić sobie dłuższą nieobecność. O tym pomyśleli koledzy w Polsce, ale w sposób żartobliwy. Wydano mu było zaświadczenie lekarskie od psychiatry, że chorował na głowę, bo gdy przyjechał do Polski, popatrzył na jej rozwój, to mu się w głowie pokręciło, więc musiał się leczyć. Naczelnik zakładu pracy w Aszchabadzie oczywiście nie rozumiał po polsku, popatrzył na podany papier, zauważył pieczątkę, no i na tym sprawa była zakończona.
Wrażenia, które grupa przywiozła z Polski to był mocny środek dla przekonania polskiego społeczeństwa w Turkmenistanie o konieczności zjednoczenia i rozwijania związków z ziemią przodków. Odbyło się zebranie założycielskie. Obecnych było 15 osób, które zdecydowały się na otwarte działania. Reszta obserwowała jak pójdzie sprawa.
Wybrano przewodniczącego – pana Walentego Tyszkieiwcza i dyrektora wykonawczego – pani Lubę Nazarenko. Postanowiliśmy zbierać Polaków i osoby polskiego pochodzenie i przekonywać, że już przyszły czasy wolności (jak okazało się później bardzo pomyliliśmy się). Pan przewodniczący zgłosił się do Ministerstwa Kultury Turkmenistanu, z prośbą wsparcia w organizowaniu Ośrodka Lultury Polskiej pod szyldem Ministerstwa, bo było wiadomo, że nie dopuszczą nas do samodzielnego działania. Na początek nawet dostaliśmy pewną zgodę. Ministerstwo skierowało nas do Wydziału kultury miasta Aszchabad, tam nawet zatwierdzono nasz statut, ale trzeba było go jeszcze zarejestrować w Ministerstwie Sprawiedliwości.
Nieoczekiwanie dla nas – mieszkańców Turkmenistanu – Związek Radziecki rozpadł się i na Turkmenistan spadła niepodległość. Zmieniły się warunki polityczne. Początki wolności od razu zostały zahamowane, w tym rejestracja naszego ośrodka. W 1992 roku po raz pierwszy zwróciliśmy się o poparcie do Stowarzyszenia „Wspólnota Polska’, niestety nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. Kilka razy wysyłaliśmy tam prezesa Walentego Tyszkiewicza, który rozmawiał z kierownikami wydziałów, nawet z panem profesorem Stelmachowskim. Wciąż skutków nie było. Trzeba było udowodnić, że Istniejemy (co prawda i do dziś nie udało się to zrobić w pełni). Niemniej nasza praca toczyła się dalej. Było trudno przekonać Polaków, że nie jest tak straszno, że pod pewnymi warunkami można coś zrobić. Ten rok był trudny w sensie ekonomicznym, bo oprócz inflacji ogólnej, dosięgła nas nowa fala hiperinflacji z powodu tego, że Rosja wprowadziła własny rubli, a na terenie Turkmenistanu pozostał się jeszcze radziecki. Nędza nie dawała ludziom zajmować się czymś innym, niż szukaniem środków do życia. Dodatkowo w listopadzie została wprowadzona waluta narodowa – manat, w związku z czym przyszła trzecia fala hiperinflacji. Początek roku 1994 zwykły obywatele przywitali w zupełniej nędzy. Niemniej w 1993 roku mieliśmy już koło 50 aktywnych członków przyszłego Ośrodka. Licząc na poparcie zgłosiliśmy do Konsula Generalnego w Moskwie pana Michała Żurawskiego z informacją o chęci zbudowania Ośrodka Polskiego. Pan Konsul Generalny uprzejmie odpowiadał, że będzie wspierać nasze wysiłki. Ten list dodał nam wiary w przyszły sukces.
Ośrodek polski (1994-1995)
Energiczne działania pozwolili na początki 1994 roku zebrać już koło setki osób. Pomogło też to, że do Aszchabadu przyjechał Konsul Generalny. To był pierwszy dyplomatyczny kontakt między niepodległą Polską a niepodległym Turkmenistanem. W czasie pobytu pan Konsul spotkał się z wieloma funkcjonariuszami władzy turkmeńskiej. Nie ominął pytania o rejestracji Ośrodka. Rozmawiał na ten temat z wysokimi urzędnikami. Na wszyscy pytania dostał pozytywną odpowiedz. Nawet zapewniono, że każda grupa narodowa, w tym polska, zgodnie z konstytucją, ma możliwość założenia swojej organizacji. Na spotkanie z Polakami w Stowarzyszeniu Przyjaźni Między Narodami, pan Konsul poinformował nas, że mamy szans na rejestracje. Jednocześnie w czasie spotkania pan Walenty Tyszkiewicz był wybrany jako Sekretarz Stowarzyszenia Przyjaźni między Turkmenistanem a Polską. Prezesem tego Stowarzyszenia był wybrany pan Włodzimierz Pawłocki artysta-malarz, który chociaż nie był Polakiem, wiele lat poświęcił Polsce, malując jej miasta, pomniki, krajobrazy. To był starszy już pan, w Polsce znany, dostał nawet odznaczenie: „Zasłużony dla kultury polskiej”, więc nie mieliśmy wątpliwości w stosunku do jego kandydatury. (Za rok to Stowarzyszenie zostało zlikwidowane jako osoba prawna, resztki dołączono do Asocjacji Turkmen Świata, jako jednostka strukturalna).
Po odjeździe pana Konsula zebraliśmy drugie zebranie założycielskie. Określiliśmy, że nasza organizacja będzie nazywać się Ośrodek „Polonia Turkmeńska”, na prezesa po raz drugi było wybrano pana Walentego Tyszkiewicza. Ośrodek podał swój Statut na rejestracje do Ministerstwa Sprawiedliwości, ale znów nam odmówiono, pod pretekstem drobnych nieścisłości, chociaż ustnie powiedziano, że żadnej rejestracji nie będzie, „bo pan Prezydent jednoczy Turkmenistan, a wy chcecie go rozdzielać”. Nie mniej zdecydowaliśmy, że nadał będziemy działać, ale już jako organizacja, chociaż nie zarejestrowana. Wybraliśmy Radę Ośrodka. W jej skład weszli najbardziej znane i aktywny osoby:
Walenty Tyszkiewicz – prezes i założyciel Ośrodku;
Włodzimierz Żukow – artysta-malarz (wice-prezes).
Piotr Gurnicki – Zasłużony aktor Turkmenistanu;
Galina Galkina – Zasłużona aktorka Turkmenistanu
Lubow Nazarenko – księgowa, aktywny działacz polonijny (dyrektor wykonawczy).
Informację o powstaniu Ośrodka z prośbą o wsparcie skierowaliśmy do Stowarzyszenia „Wspólnota Polska’, niestety nadał wyniki byli zerowe. Już w tych czasach byliśmy w cieniu wielkiego skupiska Polaków w Kazachstanie – pomoc przeznaczona dla krajów azjatyckich była kierowana wyłącznie tam. W tych czasach potrzebowaliśmy pomocy prawie we wszystkim: nie było towarów spożywczych, nie było leków, nie było odzieży, po prostu nic nie było.
Przepraszamy było: był głód.
Sama działalność polonijna też potrzebowała pewnych rzeczy, przede wszystkim informacji z Polski, podręczników j. polskiego, książek. No cóż jak niema, to niema. Musieliśmy jakoś poradzić sobie sami.
Przetrwaliśmy, chociaż nie było to łatwe. Polityka narodowa w Turkmenistanie i złe warunki ekonomiczne spowodowały exodus ludności. Tylko z pięciu osób wybranych do Rady Ośrodku dziś już trzech niema: wyjechał pan Gurnicki - w Doniecku, na Ukrainie umarła jego matka, prosił dyrekcję teatru o urlop na wyjazd na pogrzeb (a właśnie był czas urlopowy, bo od maja teatry nie pracują), ale odmówili mu, więc wyjechał bez zgody dyrekcji. Po powrocie był zwolniony z pracy, w skutku czego wyjechał do Doniecka na stale.
Pod wymyślonym pretekstem została wyrzucona z teatru pani Galina Galkina, też wyjechała na Syberię do Krasnojarska. (W teatrze dramatycznym była dosyć liczna grupa Polaków, niestety prawie wszyscy już pod różnymi pretekstami zwolnieni). Zachorował i umarł pan Włodzimierz Żukow. Cześć Polaków – ci którzy mieli prawne możliwości, wyjechała do Rosji, cześć do Ukrainy i Białorusi. Pozostali, zdecydowani na wyjazd, świadomie nie chcą wyjeżdżać do krajów WPN, bo uważają, że jeśli już wyjeżdżać, to tylko do Polski. Nie ma sensu jechać do byłych republik radzieckich, bo będzie to samo – brak ojczyzny i dyskryminacja. Część w ogóle nie wierzy, że czegoś można oczekiwać, i zgodziła się z tym, że muszą mieszkać tu, podlegając wynarodowieniu i z czasem muzułmanizacji, bo rozumieją, że jeśli nie dzieci, to wnuki już będą zupełnie zmuzułmanizowane.
W 1994 roku MSZ RP podjęło decyzję o otwarciu Konsulatu RP w Aszchabadzie z Konsulem Honorowym na czele. Dla urzyczywistnienia tego pomysłu MSZ RP zwrócił się do MSZ Turkmenistanu z notą o otwarcie Konsulatu, i o wydanie zgody na mianowanie na Konsula Honorowego pana Włodzimierza Pawłockiego. Sprawa toczyła się prawie trzy lata – Turkmenistan dał zgodę na otwarcie Konsulatu, natomiast nie odpowiadał na noty MSZ RP dotyczące osoby Konsula – tu zawsze chcą wystawić Turkmena, ale widocznie nie znalazł takiego, który chociażby trochę wiedział coś o Polsce. Do MSZ Turkmenistanu skierowano kilka kopii tej noty, żeby przypomnieć sprawę. Bez względu na brak decyzji Turkmeńskiego MSZ, sama możliwość otwarcia Konsulatu przydało nowy impuls rozwoju Ośrodka.
Jak można zauważyć rozwój przez lata był dosyć skromny, nie był wyjątkiem i w ten rok, ale ilość członków na koniec roku wynosiła już 200 osób. Niestety działalności nie udawało się rozwijać na większą skalę, nie było oparcia w struktury prawne. Konkretnym sukcesem natomiast było wysłanie pierwszej absolwentki na studia do Polski. Nawet i tej sytuacji były obawy represji, dotychczas nie udawało się znaleźć chętnych na wyjazd, rodzice nie wierzyli, że to można zrobić, panował lęk przed nieznanym. Jako pierwsza wyjechała córka pana Prezesa, Krystyna Tyszkiewicz. Studia rozpoczęła w Studium Języka Polskiego we Wrocławiu. Trudniej było z osobami dorosłymi. Centrum prawie nic nie mogło im zaproponować. Wszyscy Polacy żywili nadzieję. Nadzieja ta powstała z licznych publikacji na temat rozwoju programów pomocy Polakom na Wschodzie, głównie Polakom z Kazachstanu i Azji Centralnej. Przewidywano także przeniesienie Polaków z Azji do Polski w ramach repatriacji. Ale nadał nie byliśmy zauważeni przez organizacje i instytucje w Polsce, które miały za statutowy cel wspieranie Polaków w na Wschodzie.
W 1995 roku Rada Ośrodka pracowała nad powiększeniem koła członków Ośrodka, na przygotowaniu kandydatów na studia. Niestety nie udało się wysłać absolwentki – pani Wiktoria Cyrulik, (skończyła szkołę z srebrnym medalem), bo trzeba było wyjechać do Moskwy na sprawdzian, a rodzice nie mogli kupić biletów na samolot. Udało się wyjechać pana Denisa Biełowa, który właśnie w tym roku skończył technikum rolnictwa z czerwonym dyplomem (to jest wyróżnienie dla najlepszych studentów). Nie był on przyjęty na studia, bo nie uzbierał wystarczająco dużo punktów z testów. Właśnie to był pierwszy sygnał, że wiedza, którą otrzymują nasi uczniowie nie jest dostateczna. Zwróciliśmy do Ambasady z prośbą o pomoc. Uzasadniliśmy swoją prośbę tym, że nie mamy lepszych, że kierujemy tych, którzy w naszych warunkach są lepszymi, i innych nie ma, co nie musi znaczyć, że żaden z Polaków turkmenów nie dostanie szansy na wykształcenie wyższe. Ambasada nam pomogła i pan Biełow był przyjęty na studia, dzisiaj jest studentem Akademii Rolnictwa w Szczecinie.
W związku z polepszeniem sytuacji ekonomicznej działalność polonijna powoli została bardziej rozwinięta. Powstała szkółka j. polskiego, zorganizowany był zespół folklorystyczny „Hej sokoły”.
Pierwszy raz obchodziliśmy też wspólnie Boże Narodzenie. Do tego celu wynajęliśmy salę w jednej ze szkół. Zagrał zespół muzyczny, była choinka, szopka. Dzieci przedstawiali scenki z życia Świętej Rodziny. Śpiewaliśmy kolędy. Nie jest to cud dla mieszkańców innych krajów, ale dla nas to było zupełnie niezwykłe wydarzenie. Po raz pierwszy udało się przekonać naszych członków, że można wspólnie prowadzić imprezy, że możemy razem coś zrobić. (Tak się ułożyło, że spotykamy się głównie z powodu świąt, i zawsze jesteśmy na zdjęciach przy stole. Niekiedy nawet wstyd pokazywać – takie wrażenie, że tylko świętujemy)
Głównym osiągnięciem było to, że po wielu latach publicznie brzmiała polska mowa. Rodzice w większości już stracili jej znajomość, dziadkowie nie korzystali z niej z obawy na władze. Więc dzieci w pewnym stopniu odrodzili polskie słowo, piosenki, zwyczaje. Ale nadal potrzebne były środki do prowadzenia i dalszego rozwinięcia tej działalności. W pierwszym rzędzie potrzebny były książki i materiały dydaktyczne. Poparcia z kraju nadał nie było. Za pomocą Wydziału Konsularnego w Moskwie wysłaliśmy na studia panią Olgę Żukową, córkę zmarłego wice-prezesa Włodzimierza Żukowa. Ona już w 15 lat była mistrzyni sportu, rozwinięta i uparta dziewczyna. Niemniej nie powiodło jej – w bieżącym 2000 roku nie zaliczyła egzaminów i musimy wałczyć o to, żeby mogła powtarzać rok. Można zauważyć jak z roku na rok pogarsza się poziom nauczania w szkołach turkmeńskich – przecież ona w szkole miała bardzo dobre wyniki. W tymże roku rozpoczęła się praca organizacji kościoła katolickiego w Aszchabadzie. Prawo turkmeńskie przewiduje, że dla rejestracji cerkwi trzeba zebrać 500 podpisów, i to z jednej miejscowości. Zebraliśmy pierwszych chętnych do udziału w tej akcji.
1996-1998 lata.
Rok 1996 był sukcesywny. Nadał działała szkółka j. polskiego, dzieci uczyły się historii, tradycji polskich. Jakby w odpowiedz na nasze pragnienie w styczniu 1996 roku do Aszchabadu przyjechał arcybiskup Marian Oleś – nuncjusz Apostolski w Kazachstanie. Była nadzieja, że zostanie też nuncjuszem w Turkmenistanie, niestety tak nie stało. MSZ odmówił jemu w akredytacji. Spowodowało to ogromny smutek – jeśli nawet takie osoby nie mogą nic zrobić, to nam w ogóle nie jest to dostępne. Niemniej fakt przyjazdu Arcybiskupa pozwolił nam mieć nadzieję, że będą dalsze kroki.
Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” zauważyło nasze wysiłki i zaprosiło 5 naszych dzieci na kolonie w Polsce. Wyjechali najlepsi uczniowie szkółki polskiej z pani Lubą Nazarenko jako opiekunką. Grupa pojechała na kolonie w Mrozach. Rodzice z trudem zgodzili się na wyjazd – bali się o dzieci. Tylko za gwarancją pana Tyszkiewicza i pod odpowiedzialnością pani Nazarenko udało się grupę wysłać. Wrażenia z tego pobytu byli nadzwyczajne. Przed wyjazdem z kolonii dzieci płakały, nie chciały wracać. Ucieszyło je tylko to, że obiecano im kolejną wycieczkę w przyszłości. Mimo że grupa naszych dzieci nie była liczna przywiozła wiele dyplomów z olimpiad, wyścigów i zawodów.
Do Aszchabadu przyjechał Wice-Premier i Minister finansów RP pan Grzegorz Kołodko, z nim też przyjechali Ambasador w Moskwie Stanisław Ciosiek i Konsul Generalny pan Michał Żurawski. W ramach programu pobyt 9.06.1996 roku, z udziałem Wice-Premiera i Ministra Spraw Zagranicznych Turkmenistanu pana Szychmuradowa, był otwarty Konsulat RP w Turkmenistanie, z Konsulem Honorowym panem Włodzimierzem Pawłockim na czele. Siedzibą Konsulatu zostało mieszkanie Prezesa Ośrodka „Polonia Turkmeńska”. Z otwarciem Konsulatu Ośrodek przybrał nowe siły, bo można było działać pod jego skrzydłem. Dla umocnienia finansowego Ośrodek „Polonia Turkmeńska” zwrócił się do organizacji polonijnych z Zachodu z prośbą o wsparcie. Korzystając z okazji (na zaproszenie pana Marka Majchszaka, biznesmena z Paryżu) do Francji wyjechał prezes pan Tyszkiewicz. Ustalił tam kontakty z Ambasadą i Konsulatem RP, a za ich pomocą z organizacjami polonijnymi Francji. Na skutek tego wysłano do Turkmenistanu 316 kg darów: książki, odzież, zabawki zapakowane w kartony. Niestety dary nie dotarły do nas. Przeszkodą był brak środków na przewóz tych kartonów z Moskwy do Aszchabadu (bo trzeba było zapłacić koło 600 USD za sam przewóz darów samolotem – suma dla nas w tych czasach fantastyczna). Szukaliśmy rożnych możliwości koło trzy lata, ale nie udało się nic zrobić, i zdecydowaliśmy przekazać kartony w Caritasowi w Moskwie. Niemniej jesteśmy wdzięczny Polakom z Francji za to, że jako pierwsi zwrócili na nas uwagę. Polska parafia w Paryżu w ciągu dwóch lat co tydzień wysyłała do nas „Głos katolicki”, dla nas to było jedyne źródło informacji o Polsce.
Otworzyła nam drogę do światu polonijnego dyrektor Krakowskiego Domu Polonii pani Gąsowska, która zaprosiła pana prezesa Tyszkiewicza na zjazd Polonii Świata w Krakowie. Tu właśnie rozpoczęły się związki z Polonią Światową. Kilka organizacji polonijnych i osób prywatnych na świcie wzięło udział we wspieraniu naszej działalności. (Oni wymienione są na naszej stronie w wydziale „Nasi przyjaciele”)
Dzięki temu wsparciu udało się rozkręcić nasze zamiary w większej skali. Niestety jesteśmy ograniczeni w głównym – nie posiadamy pomieszczenia. Prawie cala działalność prowadzi się w trzypokojowym mieszkaniu pana Prezesa, które ma 54 m2 powierzchni. (Rodzina pana Prezesa mieszka właśnie w tym samym mieszkaniu).
1997 rok dał nam nowe możliwości – Fundusz Sorosa udzielił grantu panu Prezesowi na organizacje internetowego połączenia ze światem (pan Tyszkiewicz dostał komputer P-I). Grant trafił w cel. Od tego czasu mieliśmy źródło informacji i kontaktów na biurku. Internet pozwolił nam na ustalenie związków z wieloma organizacjami polonijnymi i osobami fizycznymi działającymi w strefie polonijnej. Udało się wysłać informację o nas do wielu zainteresowanych. Niestety najbardziej wpływowe organizacje wciąż nie zwróciły na nas uwagi.
Na kolonie do Polski wysłaliśmy już 11 dzieci – rodzice nareszcie uwierzyli, że to jest bezpieczne – przecież mieliśmy doświadczenie - w 1996 roku dzieci jechały „Polonezem”, w polskich wagonach, razem z polskimi dziećmi z Rosji. Wagon był przeznaczony wyłącznie dla dzieci i nikt obcy nie mógł tam wejść. Na lotnisku dzieci spotkały pracowniki Ambasady. Na studia było wysłano jeszcze jedną osobę – panią Alicję Mironczenko.
W październiku do Turkmenistanu przyjechał ks. Arcybiskup Pier-Luigi Celata, Nuncjusz Apostolski w Turcji, który został akredytowany także w Aszchabadzie. Od tego czasu rozpoczęła się także działalność katolicka – razem z Nuncjuszem, ale jako stali pracownicy nuncjatury w Aszchabadzie przyjechali dwaj księża: ks. Andrzej Madej i ks. Radosław Zmitrowicz. Powoli rozpoczęła się katechizacja. (Nie mogę na ten temat wiele pisać, bo księża prosili dla dobra kościoła tego nie robić. Dodam tylko, że do dziś kościół nie jest zarejestrowany).
W 1997 roku w związku z postawieniem nowych celów (np. powstał problem repatriacji) Ośrodek kulturalno-oświatowy „Polonia Turkmeńska” przekształcono w Centrum „Polonia Turkmeńska”. Od tej pory regularnie obchodzone są polskie święta narodowe i religijne. Do prowadzenia imprez okolicznościowych wynajmowaliśmy sale w szkołach. Na obchody 3 maja wyjeżdżaliśmy poza miasto. W imprezach uczestniczyły setki osób. Na pierwszy rzut oka to nie jest osiągniecie. Ale trzeba brać pod uwagę nasze warunki. Żadnej innej narodowej organizacji nie udało się zrobić czegoś podobnego. Musze podkreślać: żadna inna organizacja narodowa nie prowadzi swoją działalności na takim poziomie, jak nasze Centrum. Nawet Rosjanom, których jest stokrotnie więcej niż nas, którzy mają tu Ambasadę, nie udało się zorganizować nawet jednej imprezy. Mimo to, że nie jesteśmy zarejestrowane nasz zespół folklorystyczny był pokazany w telewizji, a centralna turkmeńska gazeta „Nieutralny Turkmenistan” wydrukowała artykuł o naszej pracy. Liczba członków Centrum wyniosła 1000 osób. Aktywnie działało około 150.
Od 1998 roku Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” wspiera nas także w sensie finansowym. Wspólnymi wysiłkami pierwszy problem był rozwiązany, ale istniały i istnieją dwa główne problemy:
- znalezienie środków na kupno lub wynajęcie pomieszczenia i jego wyposażenie;
- drugi problem – repatriacja. Żaden Polak z Turkmenistanu nie dostał zaproszenia na wyjazd do Polski w ramach repatriacji.
Zwracaliśmy się do naszych przyjaciół w Polsce i poza jej granicami z prośbą o udzielenie wsparcia, powiedzmy „informacyjnego”, bo nie udało się nam przekonać opinii publicznej w Polsce, że nie tylko w Kazachstanie mieszkają Polacy. Że chociaż nas mało, ale jesteśmy i mamy problemy, może większe od Polaków mieszkających w innych krajach. Że też marzymy o powrocie do Kraju, nawet musieliśmy przekonywać, że programy repatriacji obejmują i nas, ponieważ mieszkamy właśnie w Centralnej Azji.
Nieoczekiwanie dla nas nie udzielono nam miejsca na letnie kolonie. To był cios dla kierownictwa „Polonii Turkmeńskiej”, bo z roku na rok coraz bardziej wierzyliśmy, że Polska o nas pamięta, że im dalej, tym więcej wsparcia dostaniemy. Rodzice tez byli zszokowani, ponieważ byli pewni, że dostaną co najmniej 11 miejsc – jak w ubiegłym roku. Zwróciliśmy się do Ambasadora Jerzego Bahra o pomoc. Ambasada zwróciła się do odpowiednich instytucji, ale było trochę za późno i dostaliśmy tylko 5 miejsc.
W 1998 roku została podpisana umowa między Polską a Turkmenistanem o ustaleniu stosunków dyplomatycznych na poziomie Ambasadorów. Ambasador RP w Kijowie pan Jerzy Bahr został także Ambasadorem w Turkmenistanie, i automatycznie Konsul Generalny w Kijowie pan Kazimierz Chyc został także Konsulem Generalnym na Turkmenistan. W związku z tymi zmianami MSZ RP podjął decyzję o dymisji Konsula Honorowego pana Pawłockiego i zamknięciu Konsulatu w Aszchabadzie. Skutkiem nowego porządku rzeczy było polepszenie poziomu wsparcia naszej działalności ze strony Ambasady. Na przykład w ciągu 8 lat udawało się skierować na studia wyższe w Polsce po jednej osobie, a w 1999 tam pojechało już 3 naszych absolwentów. Jeśli w poprzednich latach na letnie kolonie wyjeżdżało od 5 do 11 dzieci, to w 1999 – 20. Ale jest też druga strona medalu: tu w Turkmenistanie straciliśmy przykrycie naszej działalności, bo nie mając tablicy „Konsulat RP w Aszchabadzie” w żaden sposób nie możemy ochronić naszych aktywistów od presji ze strony władzy. Niemniej ten rok był także dobry, więcej było imprez, więcej członków aktywnie uczestniczących w pracy polonijnej. Za materialnym wsparciem „Wspólnoty Polskiej” uszyliśmy stroje narodowe, więc nasz zespół mógł reprezentować elementy polskiej odzieży z różnych rejonów Polski: wielkopolski, kaszubski, mazurski, śląski, pomorski.
W związku z rozwojem działalności i wsparciem ze strony kół polonijnych wśród naszych członków powstały oczekiwania, które nie sprawdziły się. Przez parę lat była nadzieja, że już, jeszcze parę miesięcy i nareszcie pierwsza rodzina będzie zaproszona do Polski.
W 1999 r. nasza sytuacja była prawie taka sama jak w latach poprzednich – przedstawiciele władzy rejonowej wiedzieli, że w mieszkaniu pana Prezesa „coś jest”. I to „coś” istnieje ze zgody władzy państwowej. Ale już z wynajęciem sali dla imprez było trudno, musieliśmy zrezygnować z tego pomysłu. Musieliśmy wynajmować sale w restauracjach, co powodowało dodatkowe koszty, ale trzeba powiedzieć, że dawało więcej komfortu. Szkółka polonijna działała w pełnej mocy (na ile pozwalało mieszkanie). Podręczniki wysyłało Koło Kobiet Polskich w Kanadzie. Na kolonie pojechało po raz pierwszy 20 dzieci.
Na początku 2000 r. sytuacja znów się zmieniła. Na pewnych stanowiskach pracują już inni ludzie, nie pamiętający o tym,jak do „tego mieszkania” przyjeżdżał wice-premier Szychmuradow, patrzą, że już niema tablicy Konsulatu, no i naciskają na zawieszeniu działalności polonijnej. Policjanci i funkcjonariusze Komitetu Narodowego Bezpieczeństwa przychodzą do nas, pytają: co tu się dzieje, rozmawiają z sąsiadami w okolicach, zbierają informację, śledzą. Po kolejnej wizycie musiliśmy zdemontować tablicę z nazwą naszego Centrum. Ostatnio nawet zdecydowaliśmy trochę zahamować naszą działalność, czakając do lepszych czasów. To wszystko dzieje się na złym tle psychologicznym: Polacy które kilka lat żywili nadzieją na repatriację upewnili się, że to są tylko obiecanki, bo żaden Polak z Turkmenistanu nie dostał zaproszenia na stale zamieszkanie w Polsce.
Więc w ostatnim czasie obserwujemy zmniejszenie liczby członków, odejście od aktywnej działalności. Niektórzy zmienili swoją postawę i zdecydowali się na wyjazd do Rosji – jednak kraj słowiański i chrześcijański. Pozostali, siedząc parę lat na walizkach, muszą decydować o dalszym życiu, bo nadzieja na repatriację hamuje wszystkie decyzje o zorganizowaniu dalszego życia tu, co z kolei powoduje pogorszenie i tak nie najlepszej sytuacji życiowej. Ktoś powie: trzeba było zwracać się do wszystkich instytucji, pukać aż drzwi by się otworzyły.
Zwracaliśmy do Sejmu, Senatu, MSZ, do różnych Funduszy, organizacji i instytucji, pisaliśmy do gmin i miast, trzy razy pan Prezes występował w Telewizji Polskiej, pisaliśmy do gazet, ale nie mogli poruszyć głównych naszych spraw. Wszędzie odpowiadają: przecież zapraszają na stale zamieszkanie gminy i miasta, więc my nic nie możemy zrobić. Powstaje pytanie: a skąd gminy i miasta będą wiedzieć, że w Turkmenistanie są Polacy i że oni właśnie mają takie same prawa, jak Polacy z Kazachstanu?
Jesteśmy pewni, że właśnie organizacje centralne muszą dać do świadomości społecznej, że Centralna Azja to ni
Skomentuj
Nikt jeszcze nie skomentował, bądź pierwszy!